poniedziałek, 20 lipca 2015

Uprowadzona XXXV


Bo jeśli tej zimy byśmy w siebie zwątpili
Bez uczuć i siły upadli wraz z nimi
Tworząc lawiny znów siebie zgubili
A potem w poczuciu winy się roztopili
A jeśli tej zimy nie spadnie śnieg
A ja zostanę sam szukając Cię
Bo odeszłaś gdzieś, zmęczona smutkiem
I tylko płatki mogły zwrócić Ci uśmiech.


- Ty nie żyjesz. To tylko omamy. Wszystko jest w porządku... David nie żyje - powtarzała na głos, bardziej do siebie oddychając głęboko.
Wyminęła ostrożnie mężczyznę nieustanie powtarzając, że musi iść do domu.
- Lidia... - zatrzymała się gwałtownie czując jak oblewa ją zimny pot.
 Nie mogła się poruszyć, nie potrafiła.
Ten głos był jej tak bardzo znany...
Tylko on w ten sposób mógł wypowiadać jej imię.
Ciemne tęczówki niebezpiecznie się zaszkliły.
 Łzy przysłoniły widok.
Lidia załkała głośno nerwowo potrząsając głową.
Zasłoniła rękami uszy po czym kucnęła na podłodze.
- To niemożliwe! - krzyknęła do siebie niemal dusząc się własnym szlochem.
Usłyszała jakiś szelest i poczuła jak ktoś łapie ją za ramię.
Wypuściła ze świstem powietrze wciąż mając oczy mocno zaciśnięte.
Mężczyzna odsunął jej dłonie z uszu i dopiero w tedy Lidia spojrzała na niego.
Z bliska był jeszcze przystojniejszy.
Prawie taki sam jak go zapamiętała.
- Jestem prawdziwy - odparł dopiero po chwili paląc ją swoim spojrzeniem.
Jego usta rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu.
Lidia spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nie, nie, nie... Bill mi powiedział, że ty... - zaczęła z przejęciem, jednak David przerwał jej brutalnie.
- Bill kłamał!
Nastolatka spojrzała na niego jeszcze raz z niezrozumieniem.
Poczuła jak mokre krople deszczu zaczynają kapać na jej włosy i ubranie.
David westchnął głośno.
- Musiałaś uwierzyć w moją śmierć, bo jeśli ty uwierzyłabyś, że ja nie żyje policja, twoja rodzina... też by to zrobiła.
- O mój boże - pisnęła cicho zalewając się łzami, które mieszały się z deszczem.






Dziewczyna wstała gwałtownie i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Przez te wszystkie tygodnie wmawiano mi na siłę, że ty nie żyjesz! Że cię nie kocham, że to nie jest miłość, że porwane osoby często tak mają, a teraz okazuje się, że to wszystko jedno wielkie KŁAMSTWO?! Nienawidzę cię! Jesteś sukinsynem! Cholernym draniem! Powinieneś umrzeć i zgnić w piekle! - krzyczała na całe gardło nieumiejętnie uderzając mężczyznę rękami.
David prychnął na to, ale gdy jej otwarta dłoń znalazła się na jego prawym policzku nie wytrzymał.
Złapał Lidię mocno za nadgarstek uniemożliwiając jej dalszą walkę.
Popchnął ją po chwili na murek o który uderzyła plecami.
- Wiem, że mnie kochasz, więc nie pleć głupot - odparł spokojnie co jeszcze bardziej rozzłościło nastolatkę.
- Ofiary często tak mają, to syndrom sztokholmski!
- Ofiary tak mają, ale nie oprawcy! - Lidia wstrzymała na moment powietrze, słysząc to wyznanie.
- Co? - zapytała głupio czując jak serce przyśpiesza swoje bicie.
Nie była pewna czy to wszystko nie jest snem, bała się, że jeszcze moment i się obudzi.
A gdy to zrobi, szara rzeczywistość znów się odezwie.
David westchnął głośno odgarniając jej kosmyk włosów za ucho.





- Przyszedłem się pożegnać. - dodał ciszej, ignorując deszcz, który padał coraz mocniej. 
Lidia spojrzała na niego ze łzami w oczach. 
- O czym ty mówisz? 
- Chciałem ostatni raz spojrzeć na coś dobrego, coś co powoduje, że zaczynam się zmieniać. 
- David... - szepnęła, gdy łzy zaczęły na nowo zdobić ścieżkę na jej twarzy.
- To już na prawdę definitywny koniec. Już więcej tutaj nie przyjadę, obiecuje. Wyjadę, a ty ułożysz sobie życie na nowo, ale możesz też pojechać ze mną. 
Lidia uniosła do góry brew nie ukrywając zdziwienia. 
Starała się zapamiętać to wszystko co mówił, ale coraz bardziej gubiła się w tym wszystkim.
- Ale musisz wiedzieć, że niczego ci nie obiecam. Nie składam obietnic, których nie jestem w stanie dotrzymać, więc nie obiecuje ci, że cię nie zdradzę, że będę wierny, albo, że będę chociaż trochę dobry. Nie obiecuje, że się zmienię, że nigdy nie zrobię ci krzywdy, że nie będziesz przeze mnie płakać, a gdy mi się znudzisz nie zabije cię. Chce byś wiedziała na co się piszesz, jeśli się zgodzisz ze mną wyjechać, to ma być twoja decyzja i ja nie chce w żaden sposób na nią wpływać. Chce byś była moja. 
- David ja...
- Jeszcze jedno - przerwał jej kładąc wskazujący palec na jej miękkie usta.
- Nigdy nie zobaczysz już twoich bliskich. Nigdy tutaj nie wrócisz, rozumiesz? Bagaż tego całego syfu zostawiasz tutaj. 
Lidia nie odpowiedziała. Była w szoku. 
Czy to wszystko co mówi jest prawdą? 
- Jutro w tym samym miejscu o 20, będę czekał na ciebie. - dodał, a jego usta rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.
Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo za nim tęskniła.
Mężczyzna odsunął się od niej. 
- To twój wybór - dodał odwracając się i udając w innym kierunku. 
Jeszcze chwile temu czuła jego zapach, jego miętowy oddech, a teraz znów odchodzi? 
Odchrząknęła robiąc krok w przód. 
- David! - zawołała z lekką rozpaczą. 
Mężczyzna zatrzymał się odwracając w jej stronę.


I właśnie w tej jednej chwili, 
Gdy patrzysz w Jego oczy,
Masz wrażenie, że to jest to
Czego tak bardzo szukałaś
Za czym tak bardzo tęskniłaś
Czego tak bardzo potrzebowałaś

Podszedł do niej szybkim krokiem po czym objął jej twarz swoimi dłońmi.
Jego usta zwinnie odnalazły jej. 
Miała wrażenie, że zaraz się przewróci.
On na prawdę to zrobił? 
Złapała go za szyję stając na palcach. 
Czuła żar w ustach, tak bardzo za nim tęskniła.
Tak bardzo jej brakowało smaku jego ust.
David pogłębił pocałunek łapczywie ją całując, a ona za każdym razem starała się dorównać mu kroku.
Po chwili oderwali się od siebie oddychając głęboko.
 Lidia spojrzała w jego ciemne tęczówki.
Nadal była w nich pustka, ale jakaś mała iskierka przedzierała się przez nią. 


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

- Katey zrozum! - zawołała Lidia z irytacją, gdy blondynka chodziła w kółko ciągle prychając z niedowierzaniem.
- Nie rozumiem do cholery! Nie rozumiem twojego zachowania! Chcesz rzucić wszystko dla jakiegoś skurwysyna, który powinien już dawno siedzieć? Lidia on znowu będzie tobą manipulował! - blondynka podeszła do nastolatki po czym złapała ją za rękę.
- Nie chce cię stracić - dodała już spokojniej, patrząc w jej oczy.
Lidia westchnęła. 
Świetnie zdawała sobie sprawę, że nie powinna nikomu mówić o tym spotkaniu, 
ale Katey była jej jedyną przyjaciółką. I wiedziała, że może jej zaufać.
- Nie stracisz mnie, Katey, ale ja muszę spróbować. Może pewnego dnia mnie pokocha, będzie patrzył na wspólną przyszłość ze mną, może pewnego dnia...
- Może pewnego dnia. Ale nie jutro, nie za miesiąc, za rok. 
- Wiem to, ale jestem cierpliwa. 
- A co jeśli mu odbije? Jeśli będzie chciał cię znów skrzywdzić? 
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko wzruszając ramionami.
- Nie dowiem się co w tedy, jeśli nie spróbuje. - blondynka przekręciła teatralnie oczami słysząc tą odpowiedź. 
- A co z twoimi rodzicami? Złamiesz im ponownie serce. Tym razem z pełną świadomością. 
- To boli Katey. Boli mnie to, że ich skrzywdzę, ale jeszcze bardziej boli mnie fakt, że mogę go już więcej nie zobaczyć.
- Ty na prawdę ześwirowałaś na jego punkcie. 
Lidia zachichotała. 
- Nie wiem dokąd jedziemy. Moja przyszłość stanie się jeszcze bardziej niepewna niż do tej pory. 
Katey westchnęła głośno. 
- Przemyśl to jeszcze. Jedna chwila rozkoszy nie jest warta późniejszego cierpienia.
- Dziękuje. Za wszystko. - mruknęła cicho po czym przytuliła się do dziewczyny.



Długo nad tym myślała. 
Prosiła Boga by wrócił, by to, że nie żyje okazało się kłamstwem.
Bóg spełnił jej prośbę. Dał jej ponownie Davida.
Ale dlaczego czuje się niepewnie? 
Czy na prawdę miłość do niego jest silniejsza niż ta, którą darzy rodziców?
Nie są idealni, nigdy nie byli, ale to oni ją wychowali.
To oni nauczyli ją kochać. 
I widzieć w każdym człowieku dobro.
Nawet w takim, jakim jest David. 

Spojrzała na Nel z lekkim uśmiechem, gdy ta zamerdała radośnie ogonkiem.
- I co ja mam zrobić, Nel? Co mam wybrać?





Zeszła wolno po schodach patrząc na rodziców. Starała się nie rozpłakać. 
Jakiś cichy głosik podpowiadał jej, że to będzie błąd, że nie może ich zostawić.
Nie po tym jak ją stracili. Lidia usiadła obok na kanapie oddychając głęboko.
- Wszystko w porządku? - zapytała rodzicielka uważnie obserwując swoje dziecko.
Lidia wysiliła się na uśmiech kiwając potakująco głową.
- Jestem po prostu zmęczona. - odparła cicho.
- Może połóż się spać. - dodał ojciec zmieniając kanał w telewizorze.
Lidia spojrzała na telewizor, gdy w rogu pojawił się biały pasek ukazujący godzinę i datę.
                                               20:10 
Wstrzymała na moment powietrze. Co powinna zrobić? Może już odjechał?

 Chciałem ostatni raz spojrzeć na coś dobrego, coś co powoduje, że zaczynam się zmieniać. 

Niemal jak modlitwa w jej głowie odbijały się słowa Davida.
Zerwała się nagle z kanapy przykuwając uwagę rodziców.
- Muszę gdzieś wyjść. Kocham was - dodała nerwowo, po czym przytuliła się do rodziców.
- Lidia wszystko w porządku? - zapytała ponownie mama z troską patrząc na dziewczynę.
- Jeszcze nigdy nie było lepiej - odparła z lekkim uśmiechem po czym wybiegła z domu, gdy łzy pojawiły się w jej oczach.
 Wiedziała, że robi im największe świństwo, ale nie potrafiła inaczej.
Nie potrafiła ugasić w sercu, tego płomienia, który David ponownie w niej zapalił.
Może kiedyś, pewnego dnia ich odwiedzi.
Może kiedyś zrozumieją ten wybór.
Może nawet będą się z tego śmiać.
Ale póki co, muszą się pogodzić z tą stratą.


Biegła ile sił w nogach wracając do tego samego miejsca. 
Nie miała przy sobie niczego prócz telefonu. 
Żadnych innych ciuchów prócz czarnej koszulki i spodni. 
Żadnych pieniędzy. Miała tylko serce, które kocha zbyt mocno.
Zatrzymała się po chwili rozglądając dookoła. Pusto.
Nikogo już nie było. Odjechał. 
Przymknęła oczy, oddychając głęboko.
Po chwili jej telefon zadzwonił. Zdziwiła się, gdy dostała wiadomość od Billa.
"Odwróć się". 
I zrobiła to, z mocno bijącym sercem. 








* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

NOTKA JUŻ JEST, WIEM OKROPNIE KRÓTKA, ALE NASTĘPNA BĘDZIE DŁUŻSZA :>
PRZEPRASZAM, ZA TAK DŁUGIE OPÓŹNIENIA.
ROZDZIAŁ MIAŁ SIĘ POJAWIĆ WCZORAJ, ALE NIE MIAŁAM INTERNETU.
DZIĘKUJE ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE (JAK ZWYKLE :))
MAM NADZIEJE, ŻE CHOĆ TROCHĘ WAM SIĘ PODOBAŁ ROZDZIAŁ.
NASTĘPNY ZA DWA TYGODNIE W PIĄTEK.
WASZE KOMENTARZE NA PRAWDĘ DAJĄ MI KOPA DO DALSZEGO PISANIA!
POZDRAWIAM KOCHANI! <3



piątek, 3 lipca 2015

Uprowadzona XXXIV

Kiedy już nie będzie wyboru
Stanę się aniołem tylko dla Ciebie
Każdej ciemniej nocy będę Ci się ukazywać
I wtedy polecimy w daleką drogę
Nigdy już się nie zgubimy




- Wiesz jaki dziś dzień?
- Środa.
- Co stało się dokładnie dwa tygodnie temu?
Lidia zmrużyła lekko oczy próbując sobie przypomnieć dlaczego stoi przed nią mężczyzna w białym fartuchu i z jakimś notesem w ręce.
Rozejrzała się po pomieszczeniu.
Była w szpitalu.
Białe ściany, dwa łóżka ustawione po obu stronach pokoju, nad którym widniał wielki, drewniany krzyż.
Obok łóżek szpitalne szafki, tylko ta, obok Lidii była zapał
- Był pogrzeb. Michael umarł i był pogrzeb - odparła po chwili zachrypniętym głosem, gdy szara rzeczywistość znów do niej zaczęła wracać.
- Chciałaś popełnić samobójstwo, Lidio. Twoi rodzice zawiadomili pogotowie.
- To nie tak. Wzięłam po prostu tabletkę, bo bolała mnie głowa i ... zasnęłam.
Lekarz spojrzał na nią niepewnie, jakby nie bardzo przekonała go ta odpowiedź.
- Podawaliśmy ci zastrzyki, które miały opanować twoje emocje. Mamy informacje o twoim napadzie w szpitalu.
- Nie jestem chora. - odparła ze zirytowaniem.
- Ale ja tak nie twierdzę.
- Więc po co to wszystko? Dlaczego mnie tu trzymacie?
- Dla pewności, że twoja wizyta w tym szpitalu jest tylko fatalnym wypadkiem, a nie próbą samobójczą. Wiem, Lidia przez co przeszłaś.
- Nic pan nie wie... Ten ból.. jest nie do zniesienia.
Mężczyzna spojrzał na nią oddychając głęboko.
Przysiadł obok niej na łóżku kładąc jej rękę na ramieniu.
- Dlatego podajemy ci te leki.
- Prawie niczego nie pamiętam. Te leki mi nie pomagają... chcecie zrobić ze mnie wariatkę...
- Chcemy zamknąć twoją przeszłość Lidio. I musisz nam na to pozwolić, bo jeśli tego nie zrobisz to przeszłość zniszczy ciebie, twoje życie. Nie jestem psychologiem, ale mam dwie córki. I życie bym za nie oddał. Jesteś podobna do nich. Też mają długie włosy i ciemne oczy.

Nastolatka uśmiechnęła się leciutko.
- Wydawało mi się, że potrafię to robić, że jestem inna, że to dar. Ale jestem taka sama jak moja siostra. Nie potrafię tego robić. Jestem jak ona.
Mężczyzna zmarszczył gęste brwi patrząc na dziewczynę przed sobą.
- Czego nie potrafisz?
- Kochać.


Lekarz spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego uważasz, że nie potrafisz kochać? - Lidia prychnęła cicho kręcąc z niedowierzaniem głową.
Już miała mu odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie.
Spojrzała zaskoczona widząc Iana, który uśmiechnął się delikatnie do lekarza.
- Muszę iść. Zostawię was samych - odparł po chwili wstając i zabierając swój notes.
Lidia odprowadziła lekarza wzrokiem, po czym przeniosła go na bruneta.
- Co ty tutaj robisz? Gdzie jest Katey?
Ian westchnął głośno podchodząc bliżej.
 - Ostatnio kiepsko nam się układa. Odkąd umarł Michael, ona widzi we mnie wroga. Chce jej pomóc, ale mnie odrzuca.
- Gdzie jest?
- Przy moich rodzicach. Nie chce by zostawała sama w domu.
- Nie chciała tutaj przyjechać z tobą? - zapytała ze zdziwieniem czując dziwną gulę w gardle.
- Nie potrafi. Trzy razy musieliśmy już robić remont w kuchni.
- Nie rozumiem.
- Ma napady wściekłości. Gorsze niż ty miałaś w szpitalu. Ona rzuca wszystkim. Nic jej nie pasuje. Nawet narzeczony.
- Nie mów tak...
- Ale to prawda! Lidia ja mam już tego dość. Musisz jej pomóc się ogarnąć, bo z nami będzie koniec.
- Opowiedz mi o tym. - mruknęła cicho patrząc w jego jasne tęczówki.











* * * * * * * * *

Głośna muzyka w salonie i hałas rozprzestrzeniał się po całym domu powodował irytacje w mężczyźnie. Rozejrzał się po mieszkaniu.
Miał już dosyć tego całego syfu, który ich już otaczał od dobrych kilku dni.
 Wszędzie walały się brudne ciuchy i resztki zamawianego jedzenia na podłodze.
Wyłączył muzykę na pilocie i dopiero w tedy przykuł uwagę blondynki, która spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Co ty wyprawiasz? To był mój ulubiony kawałek.
- Katey przestań się tak zachowywać.
- O co ci chodzi?
- Odkąd Michael umarł..
- Przestań - przerwała mu ostrzegawczo na niego spoglądając.
Ian westchnął głośno przekręcając teatralnie oczami.
 - Weź się w końcu w garść, albo...
- Albo co?! Zerwiesz ze mną? - zawołała ze złością podchodząc bliżej niego.
Jej oczy płonęły gniewem, a twarz wykrzywiła się w poirytowaniu.
- Chce żebyś była sobą.
- Ale to jestem ja! Może ty mnie w ogóle nie znasz, co? Może jestem zbyt dziecinna dla ciebie! No powiedz to!
- Przestań gadać głupoty.
- To oczywiste. Masz 32 lata i nie chcesz chodzić z dzieciakiem, albo z wariatką. W końcu chodziłam na terapię. Jestem stuknięta o to chodzi. - blondynka zaśmiała się kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Nie, nie o to chodzi! - Ian podszedł do niej, nerwowo chwytając za ramiona.
Katey próbowała się wyrwać, ale był zbyt silny.
- No, może mnie jeszcze uderz! - krzyknęła nie przestając się szarpać.
- Kocham Cię Katey.
- A ja cię nienawidzę! Nie znoszę cię!
- I tak nadal cię kocham - odparł przyciągając ją do siebie i otulając silnymi ramionami.
Katey uderzyła go w pierś, ale po chwili poddała się i przytuliła się do niego.
Ian odsunął ją lekko od siebie gładząc z czułością jej policzek.
Złapał ją za dłoń i przyłożył do swoich ust.
Katey uśmiechnęła się leciutko ocierając łzy.
Mężczyzna spojrzał na blondynkę z niepokojem, gdy zauważył na jej ręce czerwony ślad.
- Co to?
- To nic. - odparła szybko próbując zabrać dłoń, jednak Ian jej nie pozwolił.
Przyciągnął ją mocno do siebie odsuwając do góry niebieski rękaw jej sweterka.
Czerwone ślady biegły do samej góry jej ramienia.
- Znowu to zrobiłaś?
- Nie! Ja tylko.. - Ian nie słuchał dalej.
 Poszedł szybko do kuchni i zatrzymał się w progu.
Podłoga była ozdobiona kawałkami szkła, wszędzie były porozrzucane garnki, a na ścianie był wielki czerwony ślad. Najprawdopodobniej Katey miała ochotę porzucać winem w ścianę.
Mężczyzna policzył do trzech, żeb jakoś ochłonąć, ale chyba tylko w filmach to pomoga, bo jego złość wzrosła. Odwrócił się do blondynki.
- To cię kurwa bawi, Katey? Nie jestem do cholery miliarderem, żeby co trzy dni robić remont, bo ktoś umarł! Nie tylko ty poniosłaś stratę. Ja też nie mam połowy rodziny, ale nie niszcze niczego co razem budowaliśmy! - Katey wstrzymała powietrze, gdy Ian zaczął krzyczeć.
- To jest nasz dom, nasze wspomnienia, a ty to wszystko zaczynasz skreślać, bo nie potrafisz sobie poradzić sama ze sobą. To nas niszczy.
- Więc jestem wariatką? - zawołała ze złością, a z jej oczu poleciało kilka łez.
- Nie jesteś wariatką. Jesteś pierdoloną wariatką - wysyczał przez zaciśnięte zęby po czym wyminął dziewczynę.
 - Nie wiem kiedy wrócę, więc możesz sobie dalej demolować nasz dom! - zawołał jeszcze na odchodnym po czym głośno trzasnął drzwiami.
Katey wybuchła głośnym płaczem.


* * * * * * *

- Jak mogłeś jej coś takiego powiedzieć Ian? Jak mogłeś ją tak bardzo zranić? - Ian spojrzał na Lidię po czym wzruszył bezradnie ramionami.
- Mam swoją cierpliwość, ale najwyraźniej Katey chce by nastąpił jej kres.
- Musicie wziąć ślub i stąd wyjechać. Ja też nie mam po co już tutaj być.
-  Wyjeżdżasz?
Lidia pokiwała głową.
- Już wcześniej wspominałam o tym rodzicom. Myślę, że to bardzo dobry pomysł zwłaszcza teraz..gdy już nas nic tu nie trzyma. - odparła cicho, niepewnie spoglądając w oczy mężczyzny.
- Lekarz mi powiedział, że jutro możesz już iść do domu. Porozmawiasz z Katey?
- Obiecuje. - Lidia uśmiechnęła się lekko.
- A ty? Jak sobie radzisz?
Nastolatka wzruszyła ramionami.
 - Jestem w szpitalu Ian. Czy można tutaj mówić o jakimkolwiek radzeniu sobie?
- Wybacz, nie chciałem cię urazić.
- Ian..
- Hm?
- Gdybyś kogoś bardzo mocno kochał, to pozwoliłbyś tej osobie odejść?
- Oczywiście, że nie.
Lidia uśmiechnęła się delikatnie kładąc głowę na jego ramieniu.
- A jeśli inni by was nie akceptowali?
- Inni nie mieliby dla mnie znaczenia, gdybym był na prawdę zakochany, ale.. co to za pytania?
- Ciekawość nastolatki.

* * * * * * * * * * * * * * *



Po holu rozległ się tupot wysokich obcasów, a w powietrzu uniósł się zapach mięty i kokosu.
Blond włosa kobieta zaprzestała czyścić wielkie lustro, gdy zobaczyła w jego odbiciu młodą dziewczynę, która zatrzymała się ze skrzyżowanymi rękami, a jej twarz wykrzywiła się w przyjemnym uśmiechu.
- Nicole - mruknęła cicho Anna, jakby niezadowolona z tej wieczornej wizyty.
Brunetka nie przejęła się tym, że może być nieproszonym gościem.
- Miło cię znów widzieć, Anna - odparła dopiero po chwili swoim słodkim głosem świdrując blondynkę wzorkiem. Kobieta westchnęła odkładając ścierkę na półkę po czym spojrzała na Nicole.
- Jeśli przyszłaś tutaj w sprawie pieniędzy, albo...
- Przyszłam się pożegnać - Anna uniosła do góry brwi ze zdziwieniem, gdy brunetka jej przerwała.
- Jak to?
Nicole uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Moja zabawa tutaj dobiegła już końca. Wracam do Paryża. Zostawiam cię z całą tą wiedzą na temat Davida, mnie i mojej siostruni. Byłaś dla mnie zawsze dobra i tylko ty wierzysz jeszcze, że ta mała, słodka i przestraszona dziewczynka nadal we mnie jest. Już za późno Anna. Za późno bym dostała rozgrzeszenie. Obiecuje, że nie będę dzwonić ani pisać, a tym bardziej cię nachodzić, bo to zawsze na ciebie mogłam liczyć. Jesteśmy już kwita. - zakończyła spoglądają na blondynkę.
- Czekaj... bo się już pogubiłam. Myślałam, że... chcesz zamienić się w Lidię? A teraz jesteś.. sobą - dokończyła niepewnie spoglądając na czarną marynarkę, czerwoną bluzeczkę z głębokim dekoltem i jeansowe, obcisłe rurki. Oczywiście nie obyło się bez wysokich, czarnych szpilek.
Nicole prychnęła wzruszając ramionami.
- To prawda.. chciałam przez chwilę poczuć się jak ona, ale to okropne uczucie być nią.
- Skąd wiedziałaś, że Michael umiera?
Dziewczyna przekręciła teatralnie oczami. - Jestem wróżką.
- Nicole...
- Okej, poudawałam moją siostrzyczkę. I się nabrał. Ah, ci mężczyźni... wszyscy tacy sami - dodała chichocząc cicho.
- Nie masz w sobie ani grama empatii.
- Hej, mi też nikt nie współczuł jak znęcano się nade mną w tym przeklętym domu dziecka - syknęła z lekką złością, surowo spoglądając na blondynkę.
- Czemu Paryż? Przecież to miasto...
- Tak, miasto miłości. Pierwszych razów. Miasto mojej miłości do Sebastiana i może nawet do Davida. Jakoś lubię Paryż. To pewnie te cholernie drogie buty tak działają - odparła z uśmiechem spoglądając na swoje obcasy.
- Więc zero zemsty? Tak po prostu wyjeżdżasz?
- Oh, myślałam, że mnie znasz. Anna w Paryżu nastąpi finał.
- Finał? Ale czego?
- Miłosnej historii, która stanowczo za długo już trwa.
- Zabijesz Lidię i Sebastiana?
- Zabije ich wszystkich. Zaczynając od Lidii i kończąc na Davidzie.
Blondynka rozchyliła lekko wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili jednak zrezygnowała.
Nicole zaśmiała się głośno po czym podeszła do dziewczyny przytulając ja do siebie.
- Dziękuje za wszystko Ann. Niech Bóg nad nami czuwa.






* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Lidia zacisnęła kurczowo palce na brązowej torebce natrętnie patrząc na godzinę w telefonie.
Dochodziła prawie 20.
Po chwili czekania poczuła znajome, różane perfumy.
Odwróciła się z przejęciem powstrzymując łzy, gdy zobaczyła blondynkę.
Wyglądała okropnie. Jej włosy do ramion były poplątane, oczy mocno podkrążone, usta czerwone, a w ręce trzymała papierosa.
 Blondynka uśmiechnęła się ponuro do Lidii, która na moment wstrzymała powietrze.
- Witaj tygrysku - mruknęła cicho przysiadając obok, na krawężniku.



- Mi też jest ciężko Katey. I bardzo chciałabym... - zaczęła z przejęciem.
- Nie mów nic - przerwała  blond włosa zaciągając się papierosem.
Lidia przekręciła teatralnie oczami po czym wyrwała fajkę z rąk dziewczyny i wyrzuciła gdzieś za siebie.
- Hej, one kosztują!
- Posłuchaj mnie do cholery - warknęła nastolatka ze zdenerwowaniem patrząc ostrzegawczo na Katey.
- Mi też brakuje Michaela, rany nawet nie wiesz jak bardzo! Ale na tym polega nasze życie Katherine. Kochamy, ranimy, wstajemy i kładziemy się spać. Śmiejemy się by w następnej chwili pogrążyć się w płaczu. Żegnamy się z innymi i poznajemy nowych ludzi. Rodzimy się i umieramy. To jest życie, które mamy, ale nie na tym ma polegać nasze życie Katey. Nie na ciągłym płaczu, użalaniu się nad sobą, odliczaniu dni do własnej śmierci, nie na chodzeniu na terapię, przebywaniu w szpitalu, czy demolowaniu własnego domu.  To nie jest życie, które chciałby dla nas Michael. On nas kochał, Katey. Kochał nas tak bardzo, że był w stanie uśmiechać się do nas szczerze, nawet w tedy, gdy jego serce pękało od środka.

Katey nie odpowiedziała.
 Westchnęła głośno chowając twarz w dłoniach.
- Tak bardzo mi go brakuje... Niszczę wszystko... naszą przyjaźń.. związek z Ianem...wszystko...

Lidia spojrzała na blondynkę z bólem, gdy ta zaczęła płakać. 
Sama miała ochotę to zrobić i tylko resztkami sił się powstrzymywała.

- To się da jeszcze naprawić Katey. To wszystko da się naprawić - szepnęła do niej z lekkim uśmiechem odgarniając jej kosmyk blond włosów za ucho. 
Kobieta przeniosła na nią swój zapłakany wzrok.
- Jestem egoistką... Ty też cierpisz... a ja myślę tylko o sobie.
- To nic. Myślę, że i ty i Michael byliście darem, jaki zesłał mi Bóg w najgorszym momencie mojego życia. Chociaż coraz mniejszą mam wiarę zawdzięczam mu to, że pojawiliście się na mojej drodze.
- Kocham Cię Lidia, ale nie wiem co dalej... 
- Jak to co? Chcę ślub zanim wyjadę. - mruknęła z lekkim uśmiechem powodując, że Katey zaśmiała się przez łzy.
- Co?
- Ian też tego chce.
- Ostatnio... się nam nie układa.
- To zmień to Katey! Zmień to wszystko. Zrób ten ślub, bo chce wyjechać z rodzicami.
Blondynka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Gdzie chcesz wyjechać?
Lidia wzruszyła ramionami.
 - Daleko, gdzie zapomnę o tym bólu. Gdzie uwolnię się od demonów z przeszłości.
- A co jeśli one powrócą? 
- To będę z nimi walczyć - mruknęła cicho Lidia przytulając do siebie blondynkę.
- To dla Ciebie. Michael mi ją dał kiedy byłam u niego. Otwórz ją kiedy będziesz gotowa - mruknęła Katey dając nastolatce do ręki białą kopertę.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * *
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ.


- Kiedyś nie umiałam gotować i chciałam zabłysnąć. Zrobiłam makaron z serem, ale coś pomieszałam i było na prawdę okropne. Ale Ian to wszystko zjadł, bo nie chciał by zrobiło mi się przykro! - zawołała Katey ze śmiechem z ledwością powstrzymując łzy.
W ręce miała pusty kieliszek po wódce, którą już dawno wypiła.
Lidia wybuchnęła głośnym śmiechem wraz z innymi trzeba dziewczynami.
Poznała je dopiero dzisiaj, były to znajome z pracy Katey, ale polubiła je od razu.
- Wypijmy za twój wieczór panieński! - zawołała Lidia ze śmiechem unosząc do góry kieliszek.
Czuła jak alkohol zaczyna buzować w jej głowie. Bawiło ją dosłownie wszystko, język okropnie się plątał, ale czuła się wspaniale.
- Zatańczmy! - dodała ruda kobieta wstając z kanapy i zachęcająco ruszając biodrami.
Katey zachichotała zgłaszając muzykę na pilocie po czym wstała chwytając Lidie za rękę.
Blondynka odważnie przejechała po biodrze nastolatki uśmiechając się prowokacyjnie.
Lidia zaśmiała się głośno puszczając jej oczko.

Nie czuła się tak super jak wyglądało. Nadal było jej cholernie przykro z powodu Michaela, ale wiedziała, że musi iść dalej. Gdyby ona znów się poddała, zaczęła płakać, albo zaczęła kolejną terapię Katey najprawdopodobniej też by tak zrobiła. I pewnie nie obchodziłaby teraz swojego wieczoru panieńskiego.
Może nawet ich przyjaźń zostałaby wystawiona na kolejną próbę, z którą mogłyby już sobie tak nie poradzić.

Lidia zaśmiała się cicho patrząc na Katey. - Muszę już iść. Już prawie pierwsza. Rodzice mnie zabiją - odparła z uśmiechem całując blondynkę w policzek.
- Dasz sobie sama radę?
- Tak. To kawałek stąd. Dzięki za super zabawę. Do zobaczenia na ślubie! - dodała głośniej patrząc na pozostałe dziewczyny, które pomachały jej radośnie krzycząc niemal równocześnie "cześć".

Lidia wyszła z klubu, a wieczorne powietrze od razu owiało jej twarz.
Uśmiechnęła się pod nosem.
W okolicy nikogo już prawie nie było.
Od czasu do czasu tylko jeździł jakiś samochód.
Trochę wytrzeźwiała, Starając się iść w miarę prosto.
Nie chciała zwracać niepotrzebnej uwagi.
Nagle zatrzymała się oddychając głęboko.
Poczuła nagły przypływ ciepła, a jej serce znacznie przyśpieszyło.
Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Odgarnęła za ucho włosy po czym westchnęła udając się szybszym krokiem do domu.
Nie mogła panikować, może za dużo po prostu wypiła.
Alkohol kompletnie już wyparował, gdy zaczynała na prawdę się bać.
Była pewna, że ktoś za nią idzie.
Może Sebastian chce ją zabić?
Już chciała pobiec, gdy ktoś dość brutalnie złapał ją za rękę i odwrócił do siebie.
Spojrzała z przerażeniem na postać przed sobą.
Dopiero po chwili zorientowała się, że zna tego mężczyznę.
Zna ten srebrny kolczyk, który zdobi jego usta.
Zna te warkoczyki, ukryte pod bandamką.
Zna też te za duże ciuchy, które ma na sobie. Zna ten drogi zapach perfum i oczy, które są obojętne.
 Głos ugrzązł jej w gardle i przez moment nie wiedziała jak się oddycha.
-  Chyba jestem zbyt pijana... - mruknęła z niedowierzaniem odsuwając się do tyłu.




BÓG ZABRAŁ CI ANIOŁA
I PONOWNIE CI GO DAŁ.
ANIOŁA, KTÓREGO KOCHASZ
KTÓREGO MIAŁAŚ JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE ZOBACZYĆ
TERAZ MASZ GO NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI
TWOJĄ MIŁOŚĆ
TWÓJ BÓL
TWOJĄ WIARĘ
ON DAŁ CI MIŁOŚĆ I MIŁOŚĆ CI ODEBRAŁ
DAŁ CI NADZIEJE, BY PO CHWILI O NIEJ ZAPOMNIEĆ

I ZNÓW NA TWOIM HORYZONCIE ZACZĘŁO ŚWIECIĆ SŁOŃCE ...


_____________________________________________________________


NOTKA JUŻ JEST
Z CAŁEGO SERDUSZKA PRZEPRASZAM WAS ZA TAKIE OPÓŹNIENIA
TA NOTKA CHYBA NAJBARDZIEJ MI SIĘ NIE PODOBA ZE WSZYSTKICH TUTAJ, NA BLOGU ;/ I JEST NIE SPRAWDZONA, ALE NIE CHCIAŁAM JUŻ PRZEDŁUŻAĆ DLATEGO DZISIAJ JĄ WRZUCAM
WYBACZCIE, ALE OSTATNIO CIĘŻKO U MNIE Z WENĄ STĄD TAKA... NOTKA...
MAM NADZIEJE, ŻE NASTĘPNA BĘDZIE SUPER I ZADOWOLI WAS :)
POZDRAWIAM KOCHANI I DZIĘKUJE ZA WSPARCIE <3